Polskie euro? Dziękuję, poczekam…
Przedwyborcza debata w Polsce zbiega się z 20. rocznicą utworzenia strefy euro i 10. rocznicą wejścia do niej naszego południowego sąsiada – Słowacji. Polski rząd jednak nie bierze pod uwagę przystąpienia do strefy euro w perspektywie najbliższych lat, co jasno wynika z deklaracji premiera Morawieckiego. Dlaczego?
Zbliżają się wybory do Parlamentu Europejskiego, które w naszym kraju odbędą się na 26 maja bieżącego roku. Już teraz można z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidzieć, że jedną z osi sporu politycznego okaże się decyzja i ramy czasowe przystąpienia Polski do strefy euro. Czy zwolennicy „wspólnej waluty” gotowi są, by pogwałcić artykuły obowiązującej Konstytucji, w której jedną z najważniejszych części stanowią zapisy o złotym polskim jako o walucie obowiązującej na terytorium Rzeczypospolitej, a także o Narodowym Banku Polski, który emituje złotego i stoi na straży stabilności systemu finansowego kraju?
W styczniu 2018 r., wpływowi przedstawiciele świata nauki i biznesu, a wśród nich między innymi były szef NBP, Marek Belka i prezes Konfederacji Lewiatan, Henryka Bochniarz zaapelowali w liście otwartym do premiera Mateusza Morawieckiego o wznowienie przygotowań do wejścia Polski do strefy euro, bo w przeciwnym razie „znajdziemy się w strefie wpływów Rosji”. Trudno o bardziej naszpikowany polityką apel dotyczący decyzji, która winna zapaść w gronie ekspertów od gospodarki na podstawie twardych danych ekonomicznych!
Znaczące i głośne stanowisko w debacie zajął również prof. Stefan Kawalec, bliski współpracownik Leszka Balcerowicza i wiceminister finansów w kilku kolejnych rządach lat 90. W wywiadzie w studio w telewizji wPolsce.pl. powiedział: „W historii ostatnich kilkudziesięciu lat Europy były dwa wspaniałe sukcesy: Unia Europejska i wspólny rynek. Te sukcesy zapewniły Europie pokój i wzrost gospodarczy, i utrzymanie tych osiągnięć jest dla wszystkich kluczowe. Jednak wspólna waluta, pomyślana jako kolejny krok w integracji, okazała się bardzo poważnym błędem. Wspólna waluta stanowi obecnie jedno z zagrożeń dla funkcjonowania Unii Europejskiej” I dalej: „Problem polega na tym, że łatwo jest zrozumieć korzyści płynące z jednej waluty, bo to wiele ułatwia. Nie trzeba wymieniać walut. Nie ma ryzyka kursowego. To ułatwia codzienne życie obywatelom, jak i firmom. Natomiast, jak w przypadku szczelin dylatacyjnych w moście, własne waluty pomagają rozładować naprężenia, a jeśli ich nie ma to most od naprężeń może się nawet zawalić!”
Tymczasem opozycja twierdzi, że Polska podpisując Traktat Lizboński zobowiązała się do wejścia do strefy euro. To prawda, jednak dopiero wtedy, gdy... będzie gospodarczo na ten akt gotowa. Premier Mateusz Morawiecki kilkukrotnie na przestrzeni roku przedstawiał w tej sprawie stanowisko rządu. Ostatnio, w styczniu 2019 r. w wywiadzie udzielonym amerykańskiej stacji telewizyjnej CNBC, decyzję o wejściu Polski do strefy euro uwarunkował w następujący sposób: „Najpierw pracownicy w Polsce muszą zacząć zarabiać podobnie jak ludzie w krajach rozwiniętych Europy Zachodniej”. Jednocześnie Morawiecki w tej samej wypowiedzi dla CNBC mocno krytykuje Brukselę, twierdząc, że Unia „dyskryminuje” niektóre kraje w takich obszarach jak polityka fiskalna i energetyka. Za przykład premier podał Włochy i spór z Komisją Europejską o wysokość deficytu budżetowego, a także Polskę, która dążąc na forum europejskim do zablokowania budowy niemiecko-rosyjskiego gazociągu Nord Stream II napotyka na nieprzejednany i „głośny” sprzeciw Berlina oraz sprawczą w istocie rzeczy, acz „wyciszaną” obojętność eurokratów z Brukseli.
W Polsce w styczniu 2019 r. Polska Fundacja im. Roberta Schumana wydaje raport „Jak żyć z euro? Doświadczenia krajów Europy Środkowo-Wschodniej”. Jego autorzy: Witold M. Orłowski (koordynator), Marta Götz, Bartłomiej Nowak, Jarosław Wołkonowski i Magdalena Markiewicz, co niezwykle ciekawe, podczas prezentacji raportu, przyznają zgodnie, że oto Polska spełnia dziś po raz pierwszy wszystkie kryteria zapisane w Traktacie z Maastricht uprawniające do wejścia do strefy euro. Oto one:
- Wysoki stopień stabilności cen, czyli inflacja nie wyższa niż o 1,5 punktu procentowego od średniej z trzech krajów UE o najniższej inflacji.
- Stabilność finansów publicznych, co oznacza nie większy od 3 proc. PKB deficyt sektora publicznego oraz nie większy od 60 proc. PKB poziom długu publicznego.
- Trwałość osiągniętej konwergencji, potwierdzona zbieżnością długoterminowych stóp procentowych (stopy procentowe 10-letnich obligacji skarbowych powinny być nie więcej niż o dwa punkty procentowe wyższe od odnotowanych w trzech krajach UE o najniższej inflacji).
- Stabilność kursu walutowego, co oznacza przestrzeganie co najmniej przez dwa lata przedziału wahań kursowych dozwolonych przez europejski mechanizm stabilizowania kursów walut (tzw. ERM2; obecne dozwolone wahania kursu w ramach tego mechanizmu wynoszą +/- 15 proc.).
- Dodatkowym warunkiem jest prawne zagwarantowanie niezależności banku centralnego.
Właściwie uznać można, że spełniamy warunki wejścia na tzw. ścieżkę ERM2, zatem – choć nikt nie powiedził tego wprost – czemu by nie przyspieszyć. I taki ton nadano raportowi opisującemu proces przystąpienia do strefy naszych sąsiadów, w którym autorzy doszukują się raczej „pros” (argumentów za), pomijając wiele „cons” (kontrargumentów). Można by ironizować, że chciałaby dusza do raju, bo przecież podczas ośmioletniej kadencji rządu koalicji PO-PSL premier Donald Tusk wielokrotnie deklarował kolejne daty wejścia Polski do strefy euro, ale ostatecznie tego nie dokonał. Obecny rząd jasno deklaruje, że nie bierze pod uwagę przystąpienia do strefy euro w perspektywie najbliższych lat, co jasno wynika ze wspomnianych deklaracji premiera Morawieckiego. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie jest złożona i wymaga uważnej analizy
Burzliwe 20 lat w strefie euro
Przedwyborcza debata w Polsce zbiega się z 20. rocznicą utworzenia strefy euro i 10. rocznicą przystąpienia do niej naszego południowego sąsiada – Słowacji. Z tej okazji 15 stycznia 2019 r. w Parlamencie Europejskim odbyła się uroczysta debata i celebra strefy euro z udziałem między innymi prezesa Europejskiego Banku Centralnego, Włocha Mario Draghi i przewodniczącego Komisji Europejskiej, Luksemburczyka Jean-Claude Junckera. Na godziną przed tym wydarzeniem, niemiecki urząd statystyczny wydał oświadczenie, które warto tu skrupulatnie przytoczyć za serwisem Bloomberg. Pani Tanya Mucha, niskiej rangi urzędnik informuje, że: „Nie oczekujemy minusa (wzrost PKB przyp. autor) w IV kwartale, ale widzimy oznaki nieznacznej (ang.: slight) poprawy”, „oczekujemy małego (ang.: small) plusa” jednocześnie tłumacząc, że wstępne przybliżenie (dynamiki wzrostu PKB – przyp. autora) oparto jedynie na połowie danych dotyczących IV kwartału. Uważny obserwator zwróci uwagę na niezręczne użycie słowa „oczekujemy” i jednocześnie wysnuje wniosek, że prawdopodobieństwo tego, że Niemcy wejdą w 2019 rok w stanie technicznej recesji jest w istocie rzeczy niezwykle wysokie. Tak sformułowane i podane oświadczenie nie poprawiło nastrojów uczestnikom zgromadzenia w PE – wręcz przeciwnie. Dzień później, agencja Reuters na podstawie ankiety przeprowadzonej wśród kilkudziesięciu ekonomistów informuje, że ryzyko recesji w strefie euro w ciągu najbliższych dwóch lat wzrosło od grudnia 2018 r. z 30 do 35 proc. w styczniu 2019 r. Jedna trzecia ekonomistów ryzyko recesji określiło jako równe lub wyższe niż 40 proc. Cofnijmy się jednak do początków euro jak w dobrym filmie akcji...
1 stycznia 1999 r. zgodnie z zapisami Traktatu z Maastricht powstaje strefa wspólnej waluty - euro, a w jej skład wchodzą państwa założyciele: Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania, Portugalia, Holandia, Belgia, Austria, Luksemburg, Grecja, Finlandia i Irlandia. Jej mechanizmami i polityką monetarną ma pokierować Europejski Bank Centralny, który formalnie utworzono sześć miesięcy wcześniej. Początkowo, państwa założyciele wiążą i usztywniają kursy narodowych walut, by w 1 stycznia 2002 r. wprowadzić do obiegu pieniądz euro w formie banknotów i monet jak również jako środek płatności i rozliczeń transakcji w systemie finansowym. Do obszaru wspólnej waluty na przestrzeni lat dołączają kolejne kraje: Cypr, Estonia, Łotwa, Litwa Malta, Słowacja i Słowenia. Formalnie wszystkie kraje członkowskie UE poza Dania i Wielką Brytania (zapisy opt-out w Traktacie z Maastricht) zobowiązały się, by po spełnieniu wymienionych już wyżej kryteriów w kolejnym etapie przystąpić do strefy euro. Traktat z Maastricht ani późniejsze międzynarodowe umowy obowiązujące w UE nie wyznaczają jednak ram czasowych takich decyzji dla poszczególnych krajów.
Od 2008 r. UE i strefa euro zmagają się z kolejnymi wstrząsami zapoczątkowanymi przez światowy kryzys finansowy. W 2010 r. Grecja ujawnia swój rzeczywisty stan zadłużenia, co prowadzi do interwencji tzw. Trojki tj. Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Europejskiego Banku Centralnego i Komisji Europejskiej. Trojka w zamian za kolejne pożyczki (ang.: bailouts), które sięgają na przestrzeni lat blisko 300 mld euro, egzekwuje od władz w Atenach m.in. ustępstwa dotyczące głębokich cięć w wydatkach socjalnych i programach emerytalnych, w państwowym budżecie, a także prywatyzacji przedsiębiorstw kontrolowanych przez państwo. PKB u szczytu kryzysu zadłużenia kurczy się aż o 30 proc., a bezrobocie sięga, bagatela, 50 proc. wśród ludzi młodych. Mimo deklaracji i szczytnych celów, zadłużenie Grecji wzrosło o kolejne 50 proc. ze 130 w 2010 r. do 180 proc. PKB z końcem 2018 roku. Finansowe wsparcie uzyskały również Irlandia i Portugalia, które musiały zmagać się z kryzysem w systemach bankowych, a Cypr skorzystał z europejskich gwarancji depozytów bankowych. Hiszpania i Włochy okazały się zbyt duże i zbyt zadłużone, by skorzystać z międzynarodowej pomocy. Hiszpania zdołała zrestrukturyzować swój system bankowy. Problemy Włoch zostały w praktyce zamrożone przez EBC. Bank centralny po prostu refinansuje na dogodnych warunkach kolosalne zadłużenie Republiki Włoskiej zgodnie ze słynnym stwierdzeniem Mario Draghi , że „EBC will do, whatever it takes!”. Czy taka sytuacja może trwać w nieskończoność, czy może wraz z ograniczeniem i zakończeniem luzowania monetarnego przez EBC koszt długu dla krajów i banków nadmiernie zadłużonych wzrośnie do wartości rynkowych? Cóż, to jedno z tych pytań na które nie ma jasnej odpowiedzi, bo zwyczajnie... strach się bać!
Strefa euro chwieje się w posadach
W III kwartale 2019 r. Niemcy i Włochy odnotowały spadek PKB odpowiednio o 0,2 i 0,1 proc.. Co więcej, dane o produkcji przemysłowej za listopad 2019 roku - spadki o 1,9 i 1,6 proc. odpowiednio - wskazują, że pierwsza i trzecia gospodarka mogą wejść w 2019 rok w stanie technicznej recesji. Druga gospodarka strefy euro, czyli Francja co prawda w III kwartale odnotowała jeszcze nieznaczny wzrost gospodarczy, to jednak w kolejnych miesiącach IV kwartału doświadczała, podobnie jak Niemcy i Włochy, znacznego załamania produkcji przemysłowej (1,3 proc. spadku w listopadzie 2019 r.). A może być – niestety - jedynie gorzej ze względu na niedookreślony kształt brexitu, trwające protesty „żółtych kamizelek” we Francji i kryzys polityczny w Niemczech. Oczywiście, poszczególne rządy za stan ekonomii będą obwiniały warunki zewnętrzne i sąsiadów, to jednak fakt pozostaje faktem, że wielka trójka strefy euro w sposób „skoordynowany” wchodzi najprawdopodobniej w kolejną odsłonę kryzysu finansowego…
W tym samym czasie Polska doświadcza „prosperity” charakteryzującej się dynamicznym wzrostem PKB na poziomie 5,7 proc. w III kwartale (rok do roku) i świetnymi danymi o wzroście produkcji, eksportu i popytu wewnętrznego w kolejnych miesiącach IV kwartału - na przekór otoczeniu w UE i napięciom w strefie euro.
Jednak spowolnienie gospodarcze, czy nawet recesja znaczą co innego w Niemczech, a co innego w takich krajach południa Europy jak Włochy, Hiszpania, Portugalia, Grecja czy nawet Francja. Niemcy mogą się cieszyć z najniższego w historii bezrobocia i rekordowo wysokich nadwyżek w budżecie, wymianie handlowej i na rachunku bieżącym, a także rosnących dochodów ludności. W krajach południa Europy wysoki poziom bezrobocia (np. sięgające nawet 50 proc. wśród młodych ludzi), rosnące zadłużenie, deficyt w finansach publicznych, cięcia wydatków socjalnych i spadek realnych dochodów obywateli powodują niepokoje społeczne, a często zamieszki i walki uliczne, czego doświadcza obecnie Francja, a poprzednio na jeszcze większą skalę Grecja.
Tym razem jednak strefa euro weszłaby w potencjalny kryzys finansowy z bagażem długu o wiele większym niż miało to miejsce w 2008 r. Skrajnym przykładem są oczywiście Włochy, które od 2008 r. powiększyły swój dług publiczny o 30 proc. z poziomu 103 proc. do 133 proc. PKB. Francja z kolei może wejść w recesję z długiem przekraczającym już teraz 100 proc. PKB, a więc z poziomem zadłużenia Włoch w 2008 roku... Podobnie Hiszpania. Inne mniejsze gospodarki, w których zadłużenie pozostaje w „górnej strefie stanów alarmowych”: Grecja – 180 proc. PKB, Portugalia – 126 proc. PKB i Belgia – 106 proc. PKB. Podczas gdy średnie zadłużenie w strefie euro wynosi dziś aż 87 proc. PKB, to w przypadku Polski jest to jedynie niepełna 50 proc. PKB (na koniec 2018 roku).
Wspólna waluta dzieło niedokończone
Gdyby nasz kraj wszedł do obszaru wspólnej waluty, to wcześniej czy później odpowiadałby solidarnie za długi również innych państw takich właśnie jak Grecja, Włochy, Portugalia, Belgia, Francja i Hiszpania. Ta odpowiedzialność to oczywiście wymierny i namacalny koszt, o którym nie mówią politycy opozycji. W przypadku Słowacji według raportu zespołu prof. Orłowskiego rachunek wyniósł 2,7 proc. PKB na spłatę i refinansowanie zadłużenia Aten i 7,1 proc. PKB jako wkład własny do Europejskiego Mechanizmu Stabilności, a więc razem blisko… 10 proc. PKB tego małego kraju. Przez analogię w warunkach polskich ten jednorazowy wydatek wyniósłby ponad 200 miliardów złotych, gdyby Polska znalazła się na miejscu Słowacji! Raport wskazuje też na koszt czysto polityczny to jest utratę władzy przez rząd, który podjął tak dramatyczną w skutkach finansowych decyzję. Co może równie ważne, prof. Orłowski na stronie 31 swego raportu w takich oto słowach waży kolejne zagrożenie: „W przypadku wystąpienia w przyszłości kolejnych kryzysów, Słowacja tak jak poprzednio musi się liczyć z koniecznością przeprowadzenia bardziej społecznie bolesnego dostosowania poprzez czasowy wzrost bezrobocia, a nie osłabienie waluty.”
Strefa euro – co stanowi tajemnice poliszynela – to dzieło ciągle niedokończone. Szczególnie groźne wydają się zaniechania w stworzeniu wspólnego mechanizmu i funduszu gwarancji depozytów w systemie bankowym strefy euro. Reguły naprawy i restrukturyzacji banków ciągle nie są dopracowane, wprowadzone do prawodawstwa poszczególnych krajów członkowskich a także przestrzegane. Z kolei obowiązujące w UE procedury fiskalne dotyczące budżetów narodowych, długu i deficytu finansów publicznych doprowadzają do licznych sporów wewnątrz Wspólnoty, gdyż po pierwsze nie wydają się adekwatne do realnej sytuacji w poszczególnych krajach, a po drugie ich interpretacja różni się w zależności od siły przetargowej graczy. I tak deficyt budżetowy Francji może oto przekroczyć 3 proc. PKB, podczas Włochy muszą przystać na ograniczenie do 2 proc. w 2019 roku. Nadal na stole leżą propozycje prezydenta Francji, Emmanuela Macrona dotyczące wspólnego budżetu i obligacji strefy euro jak i funduszu obszaru wspólnej waluty, którym zarządzać miałaby Komisja Europejska.
Tymczasem w krajach strefy euro i UE narasta frustracja i słabnie wola reform. Wielu za ten stan rzeczy obwinia wadliwie działający system banków centralnych strefy euro, który zdaje się zastępować do pewnego stopnia transfery fiskalne z krajów północy jak Niemcy do państw nadmiernie zadłużonych południa Europy jak Włochy.
Bilet w jedną stronę?
Nikt dotąd nie wyszedł ze strefy euro, choć chętni oczywiście już byli, jak w przypadku Słowacji postawionej przed nadmiernymi rachunkami za długi innych (podczas kryzysu zadłużenia Grecji), czy Włoch przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi. Okazuje się, że strefa euro ma swoich dłużników i wierzycieli, a nad rozliczeniami czuwa srogi Europejski Bank Centralny. Wątpliwości nie pozostawił szef EBC, Włoch Mario Draghi, odnosząc się do zapytania dwóch prawników z rodzimego kraju wiosną 2017 r. Odpowiedź brzmi: „w razie wyjścia któregoś z państw ze strefy euro bank centralny tego kraju musiałby uregulować zobowiązania wynikające ze wzajemnych przepływów finansowych ujętych w pozycjach bilansowych systemu Target 2”.
I tak niemiecki Bundesbank posiada należności na kwotę 941 mld euro, a na Banku Włoch ciążą zobowiązania sięgające 492 mld euro z końcem listopada 2018 roku.
I o taką kwotę tj. 492 mld euro w sposób skokowy zwiększyłoby się formalne zadłużenie publiczne Republiki Włoskiej w dniu opuszczenia obszaru wspólnej waluty. Dług wzrósłby o około 28 proc. do 161 proc. PKB! W podobnej sytuacji znalazłyby się między innymi Hiszpania, Portugalia i Grecja, których zobowiązania w systemie rozliczeń Target 2 sięgają odpowiednio 402, 79 i 29 miliardów euro, co łącznie z Republiką Włoską daje zawrotną kwotę 1002 miliardów euro. Jednocześnie budzi zdziwienie i niepokój niezwykle wysoki stan należności Centralnego Banku Luksemburga w systemie wzajemnych rozliczeń na sumę 217 miliarda euro, która stanowi niemal 400 proc. PKB tego niewielkiego, acz wpływowego kraju. Poważne wątpliwości budzą również znaczne zobowiązania samego EBC na kwotę 249 miliardów euro wobec innych banków centralnych strefy.
Największym beneficjentem status quo w strefie euro jest Republika Federalna Niemiec, których zadłużenie publiczne sięga jedynie 64 proc. PKB. Niemcy nie chcą odpowiadać za długi innych krajów, przeciwstawiając się zarówno pogłębieniu integracji w strefie euro jak i pełnej unii bankowej z jednej strony, z drugiej zaś nie mogą dopuścić by np. Włochy, Grecja, bądź Słowacja strefę opuściły przerzucając na nich znaczną część kosztów takiej operacji.
Co jednak, gdy Niemcy poprzez swoje wpływy skutecznie uniemożliwiają opuszczenie strefy euro lub UE przez inny kraj? To pytanie z pewnością nie może pozostać bez odpowiedzi. Skutecznym testem może okazać się tzw. twardy brexit, który nie tylko spowodowałby potencjalny kryzys finansowy UE, ale też prawdopodobnie sprokurował recesję w samej strefie euro. Sytuacji w strefie euro i UE nie sposób bowiem rozpatrywać bez uwzględnienia kontekstu wydarzeń na scenie międzynarodowej. Choćby napięcia na linii Waszyngton – Berlin, począwszy od finansowania wydatków w ramach NATO, negocjacji handlowych między obu krajami kończąc na problematycznej współpracy Niemiec z Rosją i reżimem Putina w sektorze energetycznym. I wreszcie kluczowa rozgrywka o globalne przywództwo i światowy ład między USA a Chinami…
Pozycja Niemiec i UE jest niezwykle słaba w globalnej rozgrywce ze względu na niedookreślony brexit, niepokoje społeczne we Francji, brak woli politycznej niezbędnej do reformy strefy euro, jak i rosnącą nierównowagę ekonomiczną między północą a południem Europy.
Gdyby Polska przystąpiła do strefy euro, byłby to niewątpliwie sukces niemieckiej dyplomacji. Polska wchodząc do strefy euro wzmocniłaby rolę Niemiec jako hegemona UE stawiając pod znakiem zapytania dalszą bliskie stosunki i współpracę z USA w obszarach obronności i sektora energetycznego.
Miejsce Polski poza eurostrefą
Długi wywód dobrze skonkludować zwięzłymi wnioskami. Polska powinna pozostać poza strefą euro ze względu na szereg przyczyn i uwarunkowań:
- Rozwój sytuacji międzynarodowej nie uprawnia do podejmowania pochopnych i nieodwracalnych decyzji, które określiłyby na dziesięciolecia miejsce i sztywne ramy polskiej polityki. Chodzi przede wszystkim o napięcie na osi Waszyngton – Berlin związane ze ścisłą współpracą między Niemcami a Rosją w sektorze energetycznym oraz względy bezpieczeństwa i obronności naszego kraju oparte o Sojusz Północnoatlantycki i ścisłą współpracę z USA.
- Przystąpienie do strefy euro wiązałoby się z nadmiernym ryzykiem finansowym i ekonomicznym wynikającym z rozwoju sytuacji w samej strefie euro i UE to jest rosnącym ryzykiem recesji jak i też rozpadu strefy na skutek narastających nierównowag w systemie banków centralnych jak i wymiany handlowej między krajami północy a południa Europy.
- Polski złoty pozwala zachować suwerenną politykę monetarną, która okazuje się skutecznym buforem przed negatywnymi impulsami płynącymi ostatnim okresie zarówno z samej strefy euro jak i innych regionów świata.
- Polaków dzieli przepaść od obywateli Niemiec i Francji jak i wielu innych krajów strefy euro, jeśli chodzi o realne zarobki i taka sytuacja mogłaby zostać utrwalona wraz z wyzbyciem się złotego i wstąpieniem do strefy euro.
- Polska okazuje się liderem wzrostów w całej Unii przewyższając średnią wzrostu PKB w strefie euro aż trzykrotnie.Niedorzecznym byłoby zmieniać kierunki strategiczne naszej polityki, gdy niesie ona niezaprzeczalne benefity zarówno polityczne, gospodarcze jak i ekonomiczne.
- Strefa euro wymaga naprawy a skalę potencjalnych nakładów przybliża nieco kwota łącznych zobowiązań Włoch, Hiszpanii, Portugalii i Grecji w systemie Target 2 przekraczająca bilion euro.
- W strefie euro i UE można zaobserwować brak politycznej woli reform, które wydają się niezbędne, by skutecznie ograniczyć skutki przyszłych potencjalnych kryzysów. Szczególnie narażone kryzys finansowy okazują się banki włoskie i niemieckie, które skutecznie opierają się dotąd planom naprawy.
- RFN chce zjeść ciastko i mieć ciastko zarówno jeśli chodzi o zachowanie status quo w strefie euro jak i współpracę z Rosją w dziedzinie energetyki. Taka postawa i błędna polityka skutkuje dalszym wzrostem napięć w strefie euro i UE.
Jerzy Bielewicz, Gazeta Bankowa
Newsletter BDO
Aktualności
- Egzekucja administracyjna z wynagrodzenia za pracę
- Klika słów o urlopie na żądanie
- Cyfryzacja dokumentów księgowych
- Nowa definicja budynku i budowli
- Limit płatności gotówkowych z wątpliwościami
- Amortyzacja łodzi sezonowej
- Ochrona sygnalistów już obowiązuje
- Podatek od budowli wchodzącej w skład przedsiębiorstwa
- Pojęcie zagranicznej jednostki kontrolowanej
- Tajemnica zawodowa i raportowanie MDR